Nie możecie służyć Bogu i mamonie!

Łk 16, 10-13

I możemy zapytać gdzie jest nasze serce? Komu służy?

Albo jak to się dzieje, że służymy Bogu ale niesiemy w sobie wciąż pretensję, jedną albo więcej, jakiś ukryty smutek.

Wiemy, świat jest kompletny, niczego w nim nie brakuje, tak go stworzył Dobry Bóg. Stąd radość przeplata się ze smutkiem. Ale może być w nas, ta charakterystyczna rezygnacja, że jest dobrze ale gdzieś indziej.

A to co nas otacza, co sami tworzymy, kim jesteśmy, jest drugiej kategorii. Gorsze. A przecież we wszystkim mieszka Bóg.

Gdzieś zagubiła się radość wyzwolenia.

Pewność, nie tylko, że wszystko dobrze się zakończy ale zaufanie do codzienności. Tymczasem ona staje się ciężarem zupełnie przesłaniającym niebo. Nie żyjemy w ósmym dniu tygodnia. Tak nazwano w starożytności czas po końcu świata, odpoczynek duszy w niebie. A on zaczął się już od Zmartwychwstnia. Wtedy śmierć odsłoniła swój ostateczny sens. A więc bramę do nieba.

Czy czasami naszą mamoną, naszym panem któremu służymy, albo od którego nie potrafimy się uwolnić, nie jest nim, ten brak przekonania, że jesteśmy uwolnieni. Nie ciąży na nas, nie mamy żadnego zapisu dłużnego.

Czekamy na wieczność do której mamy już dostęp w łasce chrztu czy eucharystii, a jesteśmy znużeni czy myślimy wciąż o biedzie dnia wczorajszego. Czekamy, by za chwilę zapominieć i już nie wiemy na co czekamy. Nasza pamięć tak łatwo daje się wypłukać? A gromadzi chętnie wszystkie dowody na naszą melancholię.

Można by zapytać siebie, Panie dlaczego nie potrafię ufać Ci tak samo równo w zdrowiu jak w chorobie, w pocieszeniu jak w strapieniu? Gdy spływa łaska oraz gdy ją zabierasz?

amen

Skip to content